bez blizn. W rzęsistym deszczu jej głos brzmiał cicho. A potem znowu Uśmiechnęła się do Thea. – Nie przeszkadza mi to. Przywykłam że je wymyślam. – Tylko włożę szlafrok. Jej mieszkanie było małe i brzydko umeblowane, – Nic. Idź już. – A gdybym zaczął, jak... jak byś zareagowała? w stanie poradzić. Na dźwięk klucza przekręcanego w zamku zamarła. Luke uniósł ze zdziwieniem brwi i wyciągnął rękę. Julianna posłuchała jej, ale nie zamknęła oczu. nie patrząc, czy wcelowała. Śnieżna kula trafiła ją Dziewczynki jedna po drugiej wychodziły z pokoju, Drzwi trzasnęły w ciemnościach jak salwa armatnia. Laura
Beck oparł się łokciami o stół i mocno potarł kciukami piekące oczy. - Nie widziałeś jego krwi - odparł cicho. Po pewnym czasie opuścił dłonie. - Fred Decluette powiedział, że Billy pracował na tej maszynie w zastępstwie operatora, który pojechał na urlop. Dodał także, że Paulik nie powinien podejmować się naprawy tej przeklętej maszyny. - Widzisz? To nie nasza wina - odparł beztrosko Chris. - Tak, jasne - westchnął Beck, zastanawiając się, jak do diabła Chris może się uśmiechać w takiej sytuacji. - Wydatki na leczenie zostaną pokryte z ubezpieczenia. Właśnie po to pakujemy tam kupę forsy. Beck pokiwał głową. Postanowił nie wspominać o groźbach Alicii. Zachowa tę informację na inną okazję. Poza tym, pani Paulik być może przemyśli całą sytuację i zdając sobie sprawę z kosztów leczenia Billy'ego, zmieni zdanie i wybierze łatwiejszą z dwóch dostępnych opcji, wypełniając formularz ubezpieczenia i w ten sposób na zawsze tracąc prawo do pozwania Hoyle Enterprises. - Posłuchaj, Beck. Wiem, że czujesz się fatalnie z powodu tego zdarzenia. Ja również, ale co jeszcze możemy zrobić? - Wysłać bukiet kwiatów do pokoju szpitalnego? - Oczywiście. Beck roześmiał się niewesoło, bo Chris nie dostrzegł jego sarkazmu. - Dopilnuję tego - powiedział. - Myślisz, że zdołasz utrzymać media z dala od tej sprawy? - Zrobię, co w mojej mocy - odparł Beck wymijająco, pamiętając wciąż o pełnych pasji groźbach pani Paulik. - Zazwyczaj to wystarcza. - Chris dopił kawę. - Mam dosyć na dzisiaj. Przesłuchanie przez szeryfa i zawał Huffa były wystarczającym przeżyciem, a jeszcze Lila była dziś w wyjątkowo namiętnym nastroju. - Jakim sposobem udało się wam uśpić czujność George'a? - Powiedziała mu, że idzie odwiedzić chorą przyjaciółkę. - A on w to uwierzył? - Lila okręciła sobie jego fiutka wokół palca. Poza tym George nie jest najbystrzejszy ze znanych mi ludzi. - No tak, jest w końcu tylko kierownikiem działu BHP - mruknął cicho Beck, gdy wraz z Chrisem wstawali od stołu, ruszając do wyjścia. Zanim dotarli na parking, Chris zapytał: - Myślisz, że się wyliże? - Nigdy się nie wyliże, Chris. Utrata kończyny... - Nie Paulik. Huff. - Och. - Sayre powiedziała, że ściągając ją do „łoża śmierci", ojciec znów prowadził jedną ze swoich brudnych gierek. Typowe dla Huffa. - Tak - rzucił z przekonaniem. - Uważam, że się wyliże. Chris w zamyśleniu podrzucał kluczyki do swojego samochodu. - Wiesz, co mi dzisiaj powiedział? Pewnie miał przypływ uczuć, bo sądził, że otarł się o śmierć. Trochę się rozkleił, ale wydawał się mówić szczerze. Powiedział, że nie wie, co by zrobił bez swoich dwóch synów. Przypomniałem mu, że Danny nie żyje, ale Huff miał na myśli ciebie. Powiedział: „Beck jest dla mnie niczym rodzony syn". - Miło mi. - A nie powinno. Bycie synem Huffa Hoyle'a ma kilka ujemnych stron. - To jakiś spisek przeciwko mnie. Nagle jej wzrok powędrował w stronę łóżeczka Hen-ry'ego. Nie, już nie jedyną. A odkąd pożądanie kieruje się sensem lub logiką? Mark przyciągnął Tammy do siebie z żarliwą pasją, całował chci¬wie i nie dbał już o nic. Potrzebował jej tak jak powietrza. Była jego prawdziwym domem, jego sercem, jego życiem. Wszystkim. - Nic mi nie jest - oznajmiła dzielnie, choć głos jej drżał. To pierwsze było wydarzeniem niezwykłym, to drugie - wręcz przeciwnie. Tamsin Dexter połowę życia spędziła na drzewach. Była specjalistą od leczenia drzew, jednym z najzdolniejszych w całej Australii, choć jednocześnie jed¬nym z najmłodszych. Zatkało ją na moment. - Ale nim to się stanie, wolałabym, żeby on i jego kolesie znaleźli sobie inne miejsce do przesiadywania. Burgery zaraz będą gotowe. Miło było panią poznać - rzuciła w stronę Sayre, odchodząc - chociaż z wątpliwą szczerością. Zdawała się niechętnie zostawiać Becka sam na sam z inną kobietą. Kelnerka prawdopodobnie nie była jedyną dziewczyną w Destiny, której mocniej biło serce na widok Merchanta i Sayre rozumiała dlaczego. Miał w sobie niezaprzeczalny seksapil; zielone oczy, jasne włosy i uśmiech wart grzechu. Wyglądał równie przystojnie i elegancko w starych dżinsach i białej kratkowanej koszuli, które miał na sobie teraz, jak w garniturze, na pogrzebie. Bardzo atrakcyjny zestaw. Ale o Chrisie można było powiedzieć to samo. Nosił się równie elegancko, był przystojny niczym gwiazdor. Tyle że wiele niebezpiecznych, śmiercionośnych gadów także wygląda równie ujmująco. Chris był wężem, który uderzał, jednocześnie omamiając ofiarę swym pięknem. Sayre nie ufała Beckowi, podobnie jak starszemu bratu. Może nawet bardziej. Chris urodził się złym człowiekiem, Merchantowi płacono za jego podłość. - Selmie pękłoby serce, gdyby się dowiedziała, że przyszłaś tu na obiad, chociaż przez cały dzień próbowała nas nakarmić - zauważył Beck. - Kocha nas. Zawsze kochała i to bardziej, niż sobie na to zasłużyliśmy. - Dlaczego uważasz, że nie zasługujesz na miłość? - spytał, pochylając się ku niej. - Jest pan prawnikiem, panie Merchant, a nie psychoanalitykiem. - Próbuję po prostu podtrzymać konwersację. - Klaps Watkins też tak mówił. Roześmiał się głośno. - Zatem muszę popracować nad swoją techniką. Przez chwilę mieszał słomką w swojej szklance coli. - Sayre, przepraszam cię - powiedział powoli, spoglądając jej w oczy. - Za to, że w ten sposób mówiłem o starym Mitchellu. To była tania zagrywka. Zazwyczaj postępuję nieco bardziej uczciwie, nawet gdy jestem zły. Nienawidząc się za wiarę w szczerość jego przeprosin, nie odpowiedziała. Wzruszyła tylko ramionami. Kelnerka przyniosła ich zamówienia. Burgery były takie, jakie powinny być; tłuste, gorące i smakowite. Przez kilka chwil jedli w milczeniu, ale Sayre wiedziała, że Beck jej się przygląda. - O co chodzi, panie Merchant? - spytała wreszcie. - Słucham? - Ciągle pan na mnie patrzy. - Hmm, przepraszam. Zastanawiałem się po prostu, czy podziękowanie rzeczywiście jest dla ciebie tak trudne. - Za co? - Za odstraszenie Watkinsa. Skinął głową w kierunku okna. Odwróciła się i spojrzała, jak natręt wsiada na motocykl. Kopnął zapłon i wyjechał z miejsca na parkingu przed barem. Zanim z rykiem silnika oddalił się na autostradę, pokazał im środkowy palec. - To najlepiej świadczy o jego opinii o nas - mruknęła Sayre i dodała: - Poradziłabym sobie z nim, ale prawdopodobnie nie bez wszczynania awantury i zrobienia z siebie głównego tematu miejscowych plotek. Dlatego dziękuję. - Cieszę się, że mogłem pomóc. - Powiedział, że już kiedyś spuścił ci manto. Naprawdę? - To jego wersja. - Skończył jeść burgera i wyciągnął dwie serwetki z podajnika, żeby wytrzeć ręce. - To dzięki Watkinsowi ponownie zaprzyjaźniliśmy się z Chrisem. Dwie kawy - rzucił do Czy potrafił także odczytać, co zaczynała odczuwać pod wpływem jego dotyku? - Tak. Księżna Lara i, proszę o wybaczenie, pański stry¬jeczny brat, książę Jean-Paul, traktowali służbę bardzo źle. Nie tak było za dawnych czasów... pracodawcę, albo wykręcić się od odpowiedzi przed federalnymi, zarazem obarczając winą siebie. Nie odpowiedziała, chociaż rozczarowało ją wyznanie Becka. - Co to za druga sprawa, o której Huff mówił z naciskiem? - Huff powiedział, że powinnam się wstydzić za pikietowanie przeciwko własnej rodzinie. Był przekonany, że cieszę się z zamknięcia fabryki. - A cieszysz się? - Beck poczęstował się kolejną czekoladką. - Nie. To dobrze, że Huff został zmuszony do wprowadzenia ulepszeń. To było konieczne, nieważne, czy naciskał go rząd, Nielson i związki zawodowe, czy ja. Obecna sytuacja musi się zmienić. - Uśmiechnęła się smutno. - Szkoda tylko, że nie udało się tego osiągnąć bez ofiar. Jestem odpowiedzialna za atak na Clarka i, pośrednio, również na ciebie. Nie chciałam słuchać twoich ostrzeżeń i obaj przez to ucierpieliście. - Nie jestem pewien, czy poważne zmiany mogą zostać wprowadzone bez uprzedniego konfliktu, Sayre. Postęp zazwyczaj ma swoją cenę. Niekoniecznie chodzi o uszkodzenia fizyczne, ale zawsze jest to jakiś rodzaj konfliktu. - Ale ty ucierpiałeś. Nadal cię boli? Na jego piersi, tuż pod sercem widniał siniak wielkości dłoni, widoczny nawet w panującym półmroku. Sayre wyciągnęła dłoń i dotknęła stłuczenia koniuszkami palców. Chciała jedynie sprawdzić stan obrażenia, ale poczuła, że nie chce stracić kontaktu z ciepłą skórą Becka, w tym miejscu gładką, chociaż reszta klatki piersiowej i brzuch Becka były pokryte jasnobrązowymi włosami. Palce Sayre, ledwie dotykając ciała, powędrowały do podobnego sińca na żebrach, po prawej stronie. Poniżej dostrzegła kolejny, na biodrze, częściowo zasłonięty przez ręcznik owinięty wokół talii. Dotknęła go lekko, a potem powróciła do pierwszego stłuczenia, na lewej piersi. Przesunęła po nim dłonią, przyglądając się swoim palcom. Potem, pod wpływem impulsu pochyliła się i zastąpiła dłoń wargami. Pocałowała siniec kilka razy, delikatnie, niemal niewyczuwalnie. Przekrzywiła głowę i musnęła ustami drugi siniak, a później, przesuwając lekko policzkiem po jego skórze, zjechała w dół i ucałowała siniak na biodrze. Raz. Następnie, odsuwając ręcznik, dotknęła go ustami po raz drugi, lżej niż muśnięcie powietrza. Beck zamruczał. Chwycił jej głowę w dłonie i przyciągnął do siebie. Przyjrzał się jej twarzy, badając każdy szczegół. Zanurzył palce we włosy, unosząc je, a potem pozwalając opaść na miejsce. Wymówił jej imię chrapliwym szeptem. Jedno uderzenie serca później Sayre poczuła jego wargi na swoich ustach. Ostrożnie, żeby nie urazić rozciętego policzka Becka, objęła dłońmi jego twarz i poddała się pocałunkowi. Namiętność była tak wybuchowa i tak dobrze dobrana, że niemal zmuszała do rywalizacji. Zatopili się oboje w pocałunku, a im dłużej smakowali siebie, tym bardziej się pragnęli. Beck podniósł Sayre i posadził okrakiem na kolanach. Przysunął ją, tak że poczuła między nogami jego męskość. Był twardy, zadziwiająco gotowy. Sayre oderwała się od pocałunku i spojrzała na niego zaskoczona. - Mój sen - powiedział bez tchu. - Kochałem się z tobą. Teraz nie śnię. - To może boleć. - Już boli - mówiąc to, przyciągnął ją do siebie i pocałował jeszcze mocniej i głębiej, choć wydawało się to prawie niemożliwe. Rozłączyli się jedynie po to, by Beck ściągnął jej bluzkę przez głowę. Sięgając za plecy, rozpiął stanik i zdjął go, a potem przytulił głowę do jej piersi, żeby odzyskać oddech. Sayre otoczyła jego głowę ramionami i przytuliła policzek do włosów, wciąż wilgotnych po kąpieli. Odurzył ją zapach skóry i mydła, którego użył, oraz posmak Spuściła wzrok. Bezpieczniej będzie nie patrzeć na niego. Nie z tak bliska. Wbiła spojrzenie w kołnierzyk jego koszuli. Kołnierzyk był rozpięty, widać było opaloną skórę... Może więc powinna zostać? Ale co wtedy? Albo on za-szyje się w Renouys i nie będą się w ogóle spotykać, albo będą się widywać co drugi dzień, przekazując sobie Henry'ego. Każda z tych sytuacji byłaby nie do zniesienia i Tammy chyba by w końcu zwariowała. - Rozumiem, że w razie czego mogę liczyć na pomoc panów? spotkaniu z Latarnikiem oraz z pewnym pilotem na Ziemi, który na pustyni podarował mu pięknego baranka.
©2019 arduum.do-padac.slask.pl - Split Template by One Page Love